Nie lubię konkurencji
Jeśli spodziewacie się, że za chwilę wyleję wiadro pomyj na jakiś butik, który w Biłgoraju także zajmuje się domierzaniem biustonoszy – zawiodę Was.
Co prawda sytuację w mieście mamy taką, że od czasu, kiedy brafitting stał się “modny” każdy sklep z bielizną ( a jest ich sześć ) oferuje u nas profesjonalny dobór staników. Ale ja NAPRAWDĘ nie mam z tym problemu! Uważam, że klient(ka) robi zakupy tam, gdzie znajdzie “swoją panią od biustonoszy”.
Znalezienie “swojej pani” to osobny temat na dłuugą pogawędkę przy ognisku ;), ja wracam do tematu konkurencji, a właściwie – terminu konkurencja.
Ekonomiści twierdzą, że konkurencja to proces, w którym z jednej strony uczestnicy rynku (w naszym przypadku – sklepy) dążą do realizacji swoich interesów (w naszym przypadku – sprzedaży) przedstawiając najkorzystniejsze oferty. Konkurowanie ich odbywa się głównie w oparciu o cenę i jakość oferowanych towarów. Z drugiej strony należy pamiętać, że inni uczestnicy rynku, którymi są kupujący, dążą do realizacji swoich interesów przez nabywanie dóbr o wysokiej jakości i w korzystnej dla nich cenie.
I dlatego nie lubię terminu konkurencja, ponieważ już samo jego stosowanie wprowadza swoisty niesmaczek do lokalnej biz-atmosferki.
Jeśli już muszę, przedsiębiorców z mojej branży określam więc w rozmowach po prostu jako “inne sklepy”. To daje nam równe szanse w procesie decyzyjnym podejmowanym przez klientki. Gdybym określiła inny sklep czy salon jako “konkurencja” – klientka zaczęłaby zastanawiać się – dlaczego postrzegam tego przedsiębiorcę jako potencjalnego współbiegacza biorącego udział w maratonie do jej portfela. Wniosek nasunąłby się jej szybko – pewnie ten ktoś ma tańszą lub lepszą ofertę. O ile wiem, że tańszych staników w Biłgoraju ci dostatek, to jeśli chodzi o jakość – mam swoje zdanie. I nie ustąpię na krok.
Uważam poza tym, że sztywne konkurowanie (czyli konkurowanie “na cenę”) nie ma sensu. Klientka i tak pójdzie tam, gdzie lepiej się czuje, gdzie w powietrzu krążą przychylne (nie mylić z lizusowskimi!) fluidy i gdzie widzi, że oferta sprosta jej wymaganiom. Jest tyle biustów do ubrania, tyle gustów do zadowolenia. Pomieścimy się wszyscy.
Wiem też, że nie mam monopolu na biłgorajski rynek. Obok siebie funkcjonują tu (oprócz, oczywiście – mła) Tiumph, La Vantil, Esotiq oraz drobne, niefranczyzowe sklepy bieliźniarskie. Do niedawna swój salonik firmowy miał tu też Change.
Szanuję inne sklepy, podziwiam ich staż na lokalnym rynku, a także pracowitość, doświadczenie i determinację ich właścicieli. Lecz nie nazywam ich konkurencją. Sens prowadzenia naszym biznesom nadajemy my, ale weryfikują go klientki.
A ja, jeśli któraś z nich mówi do mnie “a u pani konkurencji…”, myślę sobie zawsze “make love, not war” i uśmiecham się do swoich marzeń.
Do szybkiego poklikania!
– Wasza Renulec
P.S.
Szykują się zmiany na blogu. Trzymajcie kciuki, bym przeżyła je bezstresowo 😉 !
2 komentarze
Anna-Maria W.
Przekierowało mnie tu z poprzedniego Twojego bloga. Czytelniej tu i przyjemniej, więc się już nie stresuj. Temat konkurencji jest głęboki i szeroki. Jednych naśladownictwo śmieszy, innych denerwuje czy motywuje.
Jeśli masz wokół siebie inne sklepy to dobrze. Miałabyś powody do niepokoju, gdybyś była jedynym butikiem brafittingowym w swojej miejscowości.
Renulec
Świetnie, że trafiłaś i że dobrze się tu czujesz. Zaglądaj, będzie mi bardzo miło. Też się cieszę z sąsiedztwa, ponieważ klientki nie są zkazane na jeden przybytek bieliźniany. NIe jestem lekiem na całe zło i mam tego świadomość ;-). Ale staram się, wciąż się staram :D.